Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Jerzy Pilch

PLAYBOY nr 6, 2006

TEKST: Arkadiusz Bartosiak, Łukasz Klinke

fot. Mikołaj Długosz


Miałem jechać na te Mistrzostwa…

I dlaczego pan nie jedzie? Strach pana obleciał?

Nie ma co ukrywać: za tym nie kryła się przesadna, desperacka odwaga. Nazwałbym to jednakże chłodnym racjonalizmem i rozwagą wynikającą z podeszłego wieku. Mój przyjaciel Bronek Maj kiedy się dowiedział, że swego czasu byłem jurorem w konkursie Miss Polonia, skomentował to w sposób następujący: „Jurku, przyszło. Ale przyszło późno”. Z Mistrzostwami Świata jest podobnie. Przyszły późno…

Bez przesady. Przecież nie „za późno”.

Kocham piłkę nożną. Ale jestem człowiekiem, który nie dość, że lubi podróżować i nie ma orientacji przestrzennej, to jeszcze jest słabo technologicznie przygotowany do życia. Ostatnio byłem w budynku TVN i wyszedłem z łazienki nie w tę stronę. Nic wielkiego, nie zgubiłem się przecież. Ale na niemieckim mundialu będzie, na każdym kroku, pięćset łazienek dziennie. Każdy stadion: labirynt nie do przejścia. Sektor, wejście, bilet, rząd, miejsce. Już nie mówię o pokonywaniu labiryntów wiodących do stadionu. Słowem, szereg wrogich okoliczności sprawił, że to co mogło być dla mnie spełnieniem marzeń, jakimś rodzajem ukoronowania – pamiętam przecież Konwickiego, który pojechał na Olimpiadę w ’72 i pisał świetne relacje, i ja też bym chętnie coś takiego napisał z Mundialu – ale jak powiadam: to co miałoby być spełnieniem marzeń, zwyczajnie zmieniłoby się w koszmar. Poza tym, z tego co się zorientowałem: jazda na te Mistrzostwa nie samochodem – to już jest fiasko; już – w zaraniu – można sobie dać spokój. A ja w ogóle nie prowadzę. Od lat. Mam oczywiście prawo jazdy, zrobione z faszystowsko-luterską zajadłością, ale pojeździłem krótko.

Na pewno znalazłby się niejeden kibic, który z ochotą podwiózłby znanego pisarza…

Wiecie, gdyby było tak, że wszystkie drużyny grają na jednym boisku, a obok tego boiska jest przytulny hotelik, to pojechałbym z przyjemnością. Ale szaleńcza jazda z meczu na mecz, kiedy większość spotkań zaczyna się o 21? Nie tylko po Faktach, ale nawet po Panoramie? Mnie wykończyły same przygotowania. Przecież ja sześć tygodni się przygotowywałem. Szereg dni strawiłem nad mapą Niemiec. Gdzie się ulokować na ten miesiąc? Dortmund, Berlin, Hanower? Tu gra Brazylia, tu nasi, tu Togo… Nieprzerwanie całymi dniami i nocami trzeba gnać z miasta do miasta. Siedzisz na meczu i myślisz jak się dostać na następny mecz i w rezultacie nie widzisz żadnego meczu.

A nie mógł pan przyłączyć się do jakiejś większej dziennikarskiej grupy?

Owszem wśród wariantów organizacyjnych był pomysł, żeby pojechać z jakąś perfekcyjnie przygotowaną ekipą… Ale tak między nami… Miesiąc z polskimi dziennikarzami sportowymi? Nawet serdecznie zaprzyjaźnionymi? Za bardzo cenię i podziwiam Stefana Szczepłka czy Darka Tuzimka, żebym ich skazywał na miesiąc obcowania ze mną. Panowie – to nie są przelewki (śmiech). A na szczycie tej piramidy – bo zawsze musi być przecież jakiś drobiazg, który przechyli szalę – była krótka informacja od organizatorów, że mianowicie przed każdym meczem muszę odebrać bilet dwie godziny wcześniej. Zadałem sobie fundamentalne pytanie: Co ja przez te dwie godziny będę – za każdym razem – robił? Za duże ryzyko obciążone elementarnymi pokusami…

Pamięta pan szalik, uszyty na zamówienie redakcji Polityki na poprzednie Mistrzostwa?

Oczywiście. Mam taki w domu. Mam skromną kolekcję szalików. Między innymi Cracovii, Polonii, a w zeszłym roku w Rzymie dostałem szalik Romy, niezbyt ładny zresztą. Ale między nami, to przecież są kuriozalne przedmioty…

Zgadzamy się. Ale z tym szalikiem kojarzą się nam pana świetne prognozy wyników w Korei i Japonii. Prosimy więc zawczasu poinformować czytelników Playboya, jak będzie na tych Mistrzostwach.

Przecież wiadomo było, że Korea daleko zajdzie. Wystarczyło uważnie oglądać Olimpiadę w Seulu i widzieć, jak Koreańczycy się zachowują, jak walczą. Bokser, który przegrał, nie schodził z ringu przez 24 godziny. Nie szczycę się tamtym proroctwem. Teraz z kolei jest mi ciężko przewidywać, bo mam wewnętrzną obawę, że ponieważ nie jadę, to pan Bóg postanowi mnie dodatkowo ukarać i nasi daleko zajdą. „ Pilchu, – (tu rymowany epitet) – mogłeś tam być!”.

To co, nasi w finale?

Samo wyrażenie jest komiczne… Ale z drugiej strony, pamiętam, że wyjazd reprezentacji Górskiego w 1974 roku odbywał się, co tu kryć, w atmosferze co najmniej powściągliwej. Wszystkie sparingi słabe. Wyrażenie: „Grzegorz Lato – królem strzelców” było poza kategoriami. Znający się na piłce, świętej pamięci, Krzysztof Mętrak, znana postać warszawska, napisał felieton, w którym szydził z Laty, a o Kasperczaku wyraził się, że to zawodnik, którego nie należy odrywać od stron rodzinnych, czyli Mielca.

Wyjdziemy z grupy?

Na oko trudno nie wyjść z takiej grupy. Ale niech, nie daj Boże, będzie w pierwszym meczu do przerwy 1:0 w dla Ekwadoru, zacznie się histeria i szkoda gadać. Załóżmy jednak, że wychodzimy z grupy. I co? Pora wygrać z Anglią? Szwecją? Mam przeczucie, że zawczasu za dużo wiemy o rozkładzie jazdy.

A który z naszych może na przebieg tej jazdy znacząco wpłynąć?

Bardzo dobry jest Jop. Świetny zawodnik, groźny, rewelacyjnie wygląda – jak płatny morderca. To jest dobre. Kiedyś na sam widok Adama Musiała spierniczali wszyscy w Europie. Tak powinno być. I Jop ten atut posiada.

Lubi pan Janasa?

To jest fenomen. Facet nieodgadniony. Bardziej nieodgadniony niż Waldemar Pawlak. Janas łączy w sobie rodzaj niebywałego fartu z osobliwą, dość na oko mulistą konsekwencją. Ten rodzaj uporu połączony z iskrą bożą może być bardzo niebezpieczną i skuteczną mieszanką.

A kto będzie strzelał? Już wiadomo, że na pewno nie Grzegorz Piechna. Co pan myśli o „Kiełbasie”?

Strzelać powinien Żurawski, to mogą być jego mistrzostwa, jak kiedyś Bońka. Do Piechny mam wielką sympatię. Ja z takimi chłopakami grałem w młodości. To taki typ, co kopie z tobą na podrzędnym boisku, ale mógłby śmiało grać w rezerwach pierwszoligowego zespołu. Ma wybitne predyspozycje – w najlepszym tego słowa znaczeniu – amatorskie. Dla kogoś, kto jak ja, jest z ludu, Piechna zawsze będzie wzruszającą postacią.

Kogo obok Piechny Janas na pewno nie powinien zabierać na Mistrzostwa?

Nie chcę mówić, bo nie chcę wygłupić się jak Mętrak. Pojedzie później „Boazerio”, „Drewninio” czy inny „Delirio” na Mistrzostwa i zostanie królem strzelców. I jak ja będę wtedy wyglądał?

A jak zostanie nim Mila?

Nie należy stawiać tamy dobroci Pana Boga – może i Mila się przebudzi.

Naszym zdaniem Mila świetnie poradziłby sobie w futbolu kobiecym. Na pewno by się tak często nie przewracał.

Nie wiem. Są baby, które świetnie grają. W ogóle popieram damski futbol. One grają jak faceci za dawnych lat. Piłka nożna w sensie motoryki stała się – jak prawie cały sport – dość mordercza. Dzisiejsi piłkarze, nawet ci pośledniejsi, ganiają jak nakręceni przez 90 minut. Dlatego, powiadam, kobiecy futbol mnie oczarowuje, bo dziewczyny przypominają mi łagodność dawnej piłki, dawną Brazylię. Obejrzyjcie archiwalne nagrania: Pele idzie piechotą przez pole karne przeciwnika, drugi powolnym truchtem wychodzi mu na skrzydło. W tej chwili tamta Brazylia zostałaby rozbita przez Lubin. Nie przeszliby połowy.

Jakiś czas temu w Internecie pojawiło się zdjęcie pod tytułem: „Marzenie polskiego kibica”. Facet siedzi w fotelu, jedna półnaga pani leje mu piwo do ust, druga nurkuje między nogami. Na ekranie telewizora: „Niemcy-Polska 0:5”. Chciałby pan tak?

Wystarczy mi 0:1 (śmiech).

Wie pan, co zrobi polski kibic, gdy nasza reprezentacja wyjdzie z grupy?

Nie.

Wyłączy Play Station.

(Śmiech). Dobre.

Zna pan jakiś dowcip piłkarski?

Znam jeden. Ale to staroć. Broda jak stąd na stare Wembley. Na ogólnoafrykańskim zlocie szamanów, każdy opowiada o największych cudach, jakie widział w Europie. Po kolei wszyscy się wymądrzają, opowiadają o telewizorach, komputerach, komórkach, co tam jeszcze, aż na końcu odzywa się najstarszy szaman i mówi: „To wszystko pestka. Ja byłem w Anglii, zawieźli mnie tam na plac, wokół którego siedziało chyba sto tysięcy ludzi. Potem zrozumiałem, że nie dziwota: chyba każdy by chciał zobaczyć, to co się zdarzyło. Siedzimy, czekamy. Napięcie rośnie. W końcu wchodzi jedenastu czerwonych, jedenastu niebieskich i ustawiają się na środku. Potem wchodzi trzech na czarno, dwóch małych i jeden duży. Też stanęli na środku. W zupełnym centrum. Zapadła chwila absolutnej ciszy. Wszyscy znieruchomieli. Ten duży czarny miał na szyi zawieszony gwizdek. Powoli włożył go do ust. Dalej nic. I nagle jak gwizdnął, to lunął taki sakramencki deszcz, jakiego w życiu nie widziałem”.

Myśli pan, że na MŚ da o sobie znać chuligaństwo polskich kibiców?

Nie wydaje mi się. Nasi kibice zachowują się za granicą dużo lepiej niż w Polsce. Nie zdaje mi się, żeby szalikowcy w ogóle zagranicę podróżowali. Jakieś małe oddziały, z którymi organizatorzy sobie poradzą. Myślę, że Niemcy są perfekcyjnie przygotowani na te Mistrzostwa pod względem bezpieczeństwa i wszelkie chuligańskie wybryki poskromią w zaraniu.

A pan kiedyś oberwał na meczu?

Bardzo mi przykro, ale aż takich temperatur nie wzbudzam. Poza tym każdy przytomny kibic, który idzie na mecz w celu elementarnym, czyli żeby obejrzeć zawody, wie gdzie siadać. Nikt normalny nie pcha się na „Żyletę”.

Od lat kibicuje pan Brazylii i Niemcom. Dlaczego?

Brazylii kibicuję, jak każdy. Niepodobna nie kibicować Brazylii. A z Niemcami, to sam nie do końca wiem, skąd się to u mnie wzięło. Ale mam pewne przypuszczenia. Otóż, jak wiadomo, kibicuję Cracovii. A to jest taki klub, co jak ma awansować, to nie awansuje, a jak ma spaść, to zawsze spadnie. Fatalizm powtarzalny od lat, dziedziczny – można powiedzieć. I prawdopodobnie ja – umęczony tą wielką klęską Cracovii – podświadomie chciałem mieć uciechę i przynajmniej w planie internacjonalistycznym trzymać z takimi, co jak mają wyrównać w ostatniej minucie, to zawsze wyrównają. Dawało mi to jakiś rodzaj spokoju. Do niedawna tak było w każdym razie.

Jak jako kibic Cracovii i pośrednio Polonii może pan lubić Legię?!!

To frajerstwo, wiem. Najstraszniejsze zdanie, jakie można wygłosić: „sympatyzuję z obu warszawskimi klubami”. Tak może przecież powiedzieć tylko osoba, która kompletnie nie zna się na piłce.

Dlaczego na Mistrzostwach Świata nie będzie Grecji?

Bo się rozleciała zaraz po Mistrzostwach Europy. Zgodnie z moimi przewidywaniami. To była katastrofa dla piłki nożnej, ale świetny przykład dla Janasa. Oni grali niebywale skutecznie choć oszczędnie. Podstawowy wynik 1: 0. Starczyło na wygranie turnieju. Nawiasem mówiąc, po tym jak wyeliminowali Czechów, napisałem felieton: Grecja musi być zburzona. I jakiś facet przysłał mi list z pytaniem, czy zdaję sobie sprawę, jaka tam jest architektura. Że przecież Akropol i tak dalej.

Jak na Mistrzostwach wypadną, jak ich określił Jan Nowicki, włoskie pedały?

Wczoraj oglądałem Milan i jestem pod wrażeniem. Ale w reprezentacji Włoch nie będzie Szewczenki. Zresztą Włosi nigdy mnie nie ożywiali. Jestem pełen podziwu dla tego ich cwaniactwa, wymuszania fauli i tak dalej. Kunsztu padania. Ale piłka nie polega na padaniu, a z kolei catenaccio nigdy mnie nie ruszało.

A Szpakowski pana rusza?

Do pewnego momentu, tak jak wszyscy, miałem bardzo sceptyczny i pełen ironii stosunek do komentatorów. Do dzisiaj niektórzy mnie drażnią. Niepodobna przecież, żeby nie drażnił facet, po którym po prostu widać, że nigdy w piłkę nie grał. Ale mój pełen ironii stosunek do komentatorów trwał do momentu, aż sam – raz w życiu – zostałem komentatorem. Działo się to na początku lat 90. Mecz między reprezentacją Tygodnika Powszechnego a reprezentacją TVP, w hali w Krakowie, pięciu na pięciu. Moim zadaniem było bawić publiczność komentarzem pełnym lekkości. Już w piątej minucie straciłem orientację, zacząłem się gubić, rzęzić coś od rzeczy. Bramka padła, nie zauważyłem. Kompromitacja. Od tego czasu, z o wiele większym dystansem, wypowiadam się w sprawie komentatorów. To jest wbrew pozorom potwornie trudny zawód. W Polsce dobrzy są ci, którzy komentują na Canale +. Cechuje ich spokojna fachowość bez natręctwa.

Wiemy, że lubi pan „kosiarzy” – twardzieli boiskowych, którzy nie boją się faulować. Ma pan jakiegoś ulubionego?

Z dawnych czasów – wspomnianego Adama Musiała. A dzisiaj…? Faulować potrafił Hajto. Poza tym lubię tego, o którym Szpakowski z uporem maniaka powtarza, że ma duszę wojownika – Gattuso.

Gdyby był pan milionerem, jak Ptak albo Drzymała, zainwestowałby pan w futbol?

Owszem. W każdym razie przypuszczam, że inwestowałbym raczej w piłkę nożną niż w literaturę. Kupiłbym klub piłkarski, a nie wydawnictwo.

Zna pan jakąś, godną polecenia, biografię piłkarską?

Zdarzyło mi się swego czasu z uwagą przeczytać książki Bońka i Gmocha. Zwłaszcza Gmoch jest ciekawy, do dziś zresztą bardzo cenię jego – rzekłbym: nieco szorstką w sensie komunikacyjnym fachowość. Zwykle jednak do tego typu „bestsellerów” w ogóle nie zaglądam. Te biografie zresztą w bardzo ekscentrycznym sensie należą do piśmiennictwa. Owszem mają pozór książek, ale – niczego im nie ujmując – w o wiele większym stopniu należą do porządku futbolowych gadżetów jak szaliki czy flagi.

Niestety z Pilchem-piłkarzem straciliśmy bezpowrotnie szansę na jedyną błyskotliwą autobiografię futbolisty. Od jak dawna pan już nie gra?

Ostatni raz kopałem ze dwa lata temu, ale to już była rozpacz. Seria absolutnych upokorzeń. Przez cały mecz nie miałem jednej dobrej interwencji. Poza tym, ja wprawdzie nie mam niczym Oli zdumiewająco młodzieńczej metryki, ale mam równie kruche nogi i w kółko coś mi wysiadało. Przykra, fatalna końcówka. Jestem jak dinozaur – wiem, co mam zrobić z piłką, ale zanim mi ten impuls zejdzie do nogi, mija kilka minut. Niestety nie zszedłem z boiska w odpowiednim momencie…

Ma pan swoje ulubione kiwki?

Może kiedyś miałem; teraz pewnie szłoby, żeby na nogach ustać.

Piotr Pytlakowski twierdzi, że jest pan boiskowym twardzielem. Rozciął mu pan łuk brwiowy.

Pytlak zawsze grał lepiej ode mnie. Jest sprawniejszy. Gra w piłkę, ping-ponga, jeździ na nartach i ogląda sporty zimowe o nieznanych nazwach. Obaj zawsze byliśmy bardzo zajadli, przy czym on bardziej. Dlatego się go bałem. A Pytlak nie lubił grać ze mną w drużynie, bo – zdaje się – niezręcznie mu było mnie rugać, a rugać to on lubi. Tak więc idealnym rozwiązaniem była gra w przeciwnych zespołach. No i zderzyliśmy się pewnego razu głowami. On pojechał na zszywanie, mnie bolał łeb. Ale nie biorę odpowiedzialności za jego kontuzję. Bo to on mnie jebnął swoim łukiem brwiowym (śmiech).

Podobno pana gra w meczach redakcyjnych Polityki była antidotum na mękę weekendowej nudy?

Gra w piłkę to jest w ogóle antidotum na wszelką egzystencjalną mękę. Wiem, że zabrzmi to ryzykownie, ale nie ma uniesień dorównujących temu, gdy piłka siada na nodze i wchodzi pod poprzeczkę.

Co dzisiaj zastępuje sobotni mecz?

Lektura klasyków i słuchanie muzyki.

Spotkał pan kiedyś piękną kibickę?

Kibicki są z definicji piękne, w każdym razie piękniejsze od innych kobiet. Ja chyba rzadko, a może nawet w ogóle, miałem do czynienia z kobietami, które nie znały się na piłce nożnej. Moja była żona – nawiasem mówiąc – była córką prezesa Cracovii; nie mówię, że z tego powodu się w niej zakochałem, ale bez znaczenia to nie było.

Zdarzyło się panu uprawiać seks w trakcie meczu?

Nigdy w dogrywce (śmiech).

A jakie mecze są do tego najlepsze?

Dobrych nie ma. A najgorsze są te, podczas których w telewizorze pokazują siedzącego na ławce Mourinho.

Jaką kobietę chciałby pan zobaczyć na naszej rozkładówce? Oczywiście na golasa, na środku murawy.

Ach oczywiście życzliwą czytelniczkę moich książek. Jak by przy tym była wysoka, szczupła, ciemnowłosa i o szarych oczach, to może nawet kibicować Wiśle Kraków. Moim zdaniem taka postać nie istnieje, ale jak Panowie znajdziecie – dajcie znać przed sesją. Wybiję jej z głowy pozowanie.

I już naprawdę ostatnie pytanie. Kto wygra?

W czwórce będą Niemcy (jak wyjdą z grupy), Brazylia, jakiś potentat typu Włochy i ktoś zupełnie nie do zgadnięcia. Wygra turniej drużyna, która obudzi się na turniej – może to być jakaś sensacja typu Grecja na ME. Ale w tym roku świat wróci do normy: wygrają Niemcy.

Na skróty:

TEZY O GŁUPOCIE, GRANIU I ŻYCIU:

O słynnym tańcu:

Dudek nie tyle bronił, co strzelcy go trafiali.

O nominacji:

Od Jacka Gmocha dostałem nominację do kategorii: najlepiej piszący o Jacku Gmochu.

O Dodzie:

Dobrze śpiewa, choć biustem od śpiewu odwraca uwagę. Jak dojdzie do tego, że śpiewem odwróci uwagę od biustu – będzie wielka.

O kibickach

Powiem tak: jak człowiek ogląda z kobietą mecz to znaczy, że to piękna jest kobieta. Jak człowiek z kobietą ogląda nie tylko mecz ale i rewanż, to znaczy, że to bardzo piękna jest kobieta. Ale jak człowiek zaczyna z kobietą oglądać cały – dajmy na to – mundial, to znaczy, że trzeba uważać.

O własnym zachowaniu:

Na meczach klnę tyle ile wszyscy.

O Olisadebe:

Ożywić go potrafił tylko Engel.