Wciśnij Enter aby zobaczyć wyniki lub Esc aby wyjść

Dariusz Michalczewski

PLAYBOY nr 05, 2004 rok

TEKST: Łukasz Klinke, Piotr Szygalski

fot. Tomek Bergmann

Jak zareagowała rodzina, gdy uciekłeś za zachodnią granicą?

Nie obchodziło mnie to za bardzo. Mama się martwiła, ale miałem dwadzieścia lat, cztery lata byłem już samodzielnym człowiekiem, sam zarabiałem pieniądze. Poza tym byłem bardzo grzecznym chłopcem (śmiech).

Czy aby na pewno? W wieku trzynastu lat bombardowałeś kamieniami milicję…

No tak. Na rozruchy chodziłem. Czyli rzucałem kamieniami, jak wszyscy rzucali. Nikomu krzywdy nie chciałem zrobić. Ale też w tym samym czasie myłem szyby samochodowe na parkingach, a pieniądze oddawałem mamie.

Miałeś z górki jako facet zza Żelaznej Kurtyny?

Wręcz przeciwnie. Dopiero dzisiaj Polacy są w Niemczech dobrze traktowani. Wtedy Polak był na ogół kopaczem szparagów albo złodziejem samochodów. Obecnie nasza reputacja jest dużo lepsza. Sądzę, że byłem pierwszym i do pewnego momentu jedynym dobrze traktowanym Polakiem w Niemczech. Zostałem przez nich zaakceptowany.

Miewałeś kłopoty z bulwarówkami. Czym im tak podpadałeś?

Byli wkurwieni, że spotykam się z największymi politykami i największymi łobuzami, a przecież mogę spotykać się z każdym. Nikt nie gada ze mną o broni czy kradzionych samochodach. A ja i tak nie chciałbym tego słuchać.

Ładniejsze są Polki czy Niemki?

Polki. Mają więcej seksapilu. Może wynika to z tego, że Niemki są za bardzo samodzielne. Kobiety nie muszą być uległe wobec mężczyzn, ale według mnie chcą mieć przy sobie silnego mężczyznę, który jest oparciem. A emancypantki będą tym wszystkim niedługo rzygać. Nie sądzę, by dobrze czuły się, udając chłopów.

Co nie zmieniło się w Polsce od momentu, kiedy wyjechałeś?

Mentalność ekspedientek oraz pań w bankach i na lotnisku. Chamstwo gdzieniegdzie zostało to samo. Ja z tym nie mam problemów, bo sam lubię wydrzeć mordę, ale opryskliwość ludzi – których obowiązkiem jest obsługiwanie innych – wobec spokojnych osobników jest przerażająca. „Gdzie z tą torbą?!!” i takie tam. Od razu wiadomo, że jest się w Polsce.

Powiedziałeś, że założenie rodziny w wieku osiemnastu lat nie było przemyślane. Kiedy dorosłeś, by być ojcem?

Byłem bardziej bratem i dobrym kumplem dla moich dzieci niż ojcem. Niczego nie zabraniałem, wszystko kupowałem itd. Potem często nie było mnie w domu. Nie byłem zbyt odpowiedzialny. Rodzicem w pewnym momencie była tylko moja żona. Teraz nie mieszkamy razem – to jest moja porażka, ale mamy codzienny telefoniczny kontakt. Czasami przyjeżdżają do Polski, co bardzo lubią robić, bo wiedzą, że mi tu jest dobrze i w konsekwencji jestem w Polsce fajniejszym, lepszym i weselszym tatą. Starszy, siedemnastoletni syn chce iść na Harvard. Mały jest talenciakiem bokserskim i na pewno bardzo bym chciał, żeby mój syn był mistrzem świata zawodowców. Ale droga do tego jest długa, kosztuje sporo zdrowia i nerwów. Tak więc nie musi tego robić. Są sposoby na zdrowsze zarabianie.

Czy twoje sprawy z żoną są już załatwione?

Myślę, że rozejdziemy się w tym roku. Moja żona troszkę się pogubiła, miała złych doradców, którzy myśleli, że wyciągną ode mnie sporo kasy. Dlatego gadała prasie farmazony, że ją biję, dzieci biję itd. Dzisiaj jestem szczęśliwy i zakochany. Patrycja ma przeżycia podobne do moich, ma, tak jak ja, dwie twarze – spokojną i rozrabiary. Świetna matka, a na balandze szaleje i tańczy na stołach. Tak jak lubię. Plan jest taki, że ona bierze rozwód, ja też, a potem ślub i dzieci.

Chyba nie byłeś wiernym mężem?

Myślę, że mężczyzna rzadko jest wierny. Nie ma takich, a jeżeli są, to chylę czoła. Chciałem chodzić na imprezy z żoną, ale ona nie chciała. Dzisiaj chodzę wszędzie z Patrycją i jej nie zdradzam. Ona uwielbia bawić się ze mną. Dorota tego nie lubiła i na imprezach ciągle byłem sam. Mistrz świata, nieźle wyglądający, z kasą, dobrze ubrany. Przy pięćdziesiątej pierwszej dziewczynie w końcu powiedziałem: „tak!” (śmiech).

Masz zasadę: „praca, wynik i balanga”. Jak intensywnie imprezując utrzymujesz wysoką formę sportową?

Bo ja się bawię krótko, ale intensywnie i głośno. Piątek, sobota, niedziela i koniec zabawy. Poza tym nie piję tyle, ile kiedyś, już potrafimy bawić się bez alkoholu, choć nie zawsze.

Wolny czas spędzasz często z piłkarzami. Nie kusiło cię, by zostać następcą Bońka?

Jestem po prostu wielkim kibicem piłki nożnej. Może dlatego częściej widuje się mnie wśród piłkarzy. Piłka to pierwszy sport, który kiedykolwiek uprawiałem. Już jako bokserski mistrz świata grałem mecze kontrolne z niemiecką drużyną St.Pauli. Dawałem sobie całkiem nieźle radę. Na biegach byłem najlepszy! Moimi pierwszymi idolami byli Boniek, Lubański, Deyna, Lato… Idoli bokserskich raczej nie miałem. O tym, że zostałem bokserem, zadecydowały geny: mój tata boksował, jeden wujek boksował, drugi boksował i był trenerem. Gdy zmarł mój ojciec, wujo był drugim trenerem Stoczniowca Gdańsk i mama wysłała mnie do niego, żeby mnie czegoś nauczył. Jak na piłkę nożną byłem zbyt dużym egoistą. Sam chciałem strzelać bramki i nikomu nie podawałem – niechętnie dzieliłem się sukcesem. Dzisiaj to już robię, ale trzeba się tego uczyć latami. Z drugiej strony nikt, kto nie jest egoistą, nie może być gwiazdą.

Zdarza się, że ktoś prywatnie próbuje sprawdzić twoje bokserskie kompetencje?

Dwa lata temu na dyskotece w Toruniu musiałem pewnego gościa walnąć w łeb. Siedzieliśmy większą grupą, a on nagle zaczął pierwszego z brzegu kolesia walić piąchą. Może był po jakimś pyle. Wyskoczyłem i złapałem go już na parkiecie. Mówię: „Kolego, co ty, kurwa, robisz?”, a on jakoś tak skrzekliwie odzywa się: „MI-CHAL-CZEW-SKI”. No i dostał… Z prawej. Mocno upadł, jeszcze o coś uderzył głową. Było niebezpiecznie. Wystraszyłem się. Niepotrzebnie mi się wtedy wyrwało, ale nie mogłem się powstrzymać. Nie miewam raczej tego rodzaju zdarzeń. To był jedyny raz.

Nie ukrywasz nigdy, że nie przepadasz za książkami…

Zgadza się. Przeczytałem góra dwadzieścia pięć książek w życiu. Ale jest taka, która mocno mną wstrząsnęła! My, dzieci z Dworca ZOO. Czytałem ją już po niemiecku. Ja też zresztą jestem poniekąd autorem. W Niemczech ukazała się już jedna moja biografia, teraz pojawi się druga, w Polsce zresztą także – Silniejszy od strachu. Dobra książka.

Chwalisz książkę traktującą o braniu narkotyków. Miałeś kiedyś z nimi jakiś kontakt?

Dwa razy paliłem trawkę. Raz ze złym skutkiem. Strasznie wymiotowałem. W Hamburgu wracałem po jakiejś imprezie siedząc z tyłu taksówki, a każdy zakręt był dla mnie straszną walką. Wbiegłem po schodach do domu, ułożyłem się tak, żeby było mi już dobrze, a moja stara mnie wącha. Widzi, że coś jest nie tak, ale nie czuje alkoholu, bo nic nie piłem. Spałem potem kilkanaście godzin jak nieżywy. Ale już w Gdańsku było mi bardzo wesoło. Na kiwnięcie palca miałem jazdę. Generalnie jednak mało mnie to pociąga. Kokainy nie próbowałem. Rzadko też przy mnie ktoś odważa się coś brać. W trakcie zabawy pojawia się raczej alkohol.

Ponoć miałeś zająć się jogą, żeby być mniej pobudliwy?

Na razie nie mam czasu. Patrycja mnie namawia, bo widzi, że jestem nerwus i chce mnie nieco uspokoić (śmiech). Czasem to racja. Jestem, kurwa, nerwus, mam tyle spraw na głowie, a joga ma mi pomóc. Z drugiej strony może dzięki temu mógłbym lepiej i szybciej myśleć, może byłbym spokojniejszy. Może joga byłaby wskazana. No, ale nie ma czasu.

Nie masz czasu, bo jesteś współwłaścicielem kilku restauracji. Czy ktoś próbował od Tigera wymusić haracz?

To jeszcze to jest? Myślałem, że to przeszłość. Nic nie wiem o tym, żeby moje restauracje miały takie kłopoty. Można też zadzwonić na policję. Chyba jestem lubiany i nie mam takich problemów.

Czy pomagasz w jakiś sposób polskim młodym zawodowcom?

Mam inne rzeczy na głowie. Poza tym nie mam czasu na użeranie się z działaczami sportowymi w Polskim Związku Bokserskim. Tam pracują sami frajerzy, którzy się nawzajem oszukują.

Co sądzisz o Andrzeju Gołocie?

Nie znam faceta. Gdy czytam jego podszczypywania, nie przejmuję się nimi. Dla niego wszyscy są średni, ale tak naprawdę Gołota niczego w boksie nie osiągnął. Wszystko najważniejsze przegrał. Predyspozycje i talent to nie wszystko. Saleta był przynajmniej mistrzem Europy. Gołota zrobił wiele złego dla polskiego boksu. On zawsze był za duży dla małych i za głupi dla mądrych.

Czy kontuzje twojej twarzy to znak upływającego czasu?

Być może skóra już nie jest tak odporna jak kiedyś. Poza łękotką, którą miałem operowaną, i pękniętym dyskiem, wszystko mam w stanie idealnym. Ale nie ukrywam, że te kontuzje są dla mnie stresujące. Nie boję się, że walka przez to zostanie przerwana, bo zawsze jestem stroną atakującą.

Jak długo jeszcze będziesz walczył?

Nie wiadomo, jak wyleczy się moja kontuzja, no i nie ukrywam, że sporo zależy od tego, co mi zaproponują. Ja już nie muszę boksować. Jeżeli w tym roku nie zaboksuję, nie zaboksuję już na pewno. Tak myślę.